Carolina
Czarna
limuzyna mego ojca jechała spokojnie ulicami tak dawno nie widzianego i tak
bardzo utęsknionego przeze mnie miasta. Tak, właśnie wjechaliśmy do Buenos
Aires. Byłam już zmęczona podróżą, a mieliśmy przed sobą jeszcze spory kawałek
drogi, jednak sama świadomość, że jestem już w swoim rodzinnym mieście napawała
mnie radością oraz lekkim zniecierpliwieniem.
Podwinęłam nogi na skórzane siedzenie, a głowę zwieńczoną sporawymi
niebieskimi słuchawkami oparłam o chłodną szybę. Właśnie rozmyślałam nad tym co
zamierzam zrobić po powrocie do domu i które plany jako pierwsze mogę wcielić w
życie, gdy nagle mój ojciec siedzący naprzeciwko mnie podniósł wzrok znad
swojego tabletu i spojrzał na mnie wręcz, zdawałoby się, karcącym spojrzeniem.
- Hmm?
- Czego słuchasz? Mam nadzieję, że jakiejś
spokojnej muzyki.
- Czemu pytasz?... – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i
dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że cały czas postukiwałam nogą w
swoje siedzenie, w rytm płynącej ze słuchawek muzyki. – Ahh…
Tata tylko pokręcił głową, odkładając tablet na
bok.
- Mogłabyś to na chwilę wyłączyć? - zapytał
- A o co chodzi? – podniosłam telefon komórkowy
leżący dotychczas na moich kolanach i niechętnie zatrzymałam akurat odtwarzany
utwór.
- Chciałbym omówić z tobą sprawę twojej
edukacji, bo jak wiesz zostaniemy w Buenos Aires na dłuższy czas… – zaczął.
Ha! A
nie mówiłam?, pomyślałam , uśmiechając się do siebie pod
nosem.
- … a więc znajdziemy dla ciebie guwernantkę.
O, tak!
Chwila…co?
- Guwernantkę? – powtórzyłam, zdziwiona. – To
chyba wyszło z mody już jakiś czas temu. – zażartowałam. – No, i poza tym
miałam już guwernantkę, gdy byliśmy na „wakacjach”, ale wtedy było to
zrozumiałe z powodu podróży i tak dalej… Ale guwernantka teraz? Przecież skoro
będziemy tu przez, jak ty to mówisz, dłuższy czas, to chyba spokojnie mogę
zapisać się do szkoły. – stwierdziłam.
- Wolałabym jednak byś uczyła się prywatnie.
Opłacimy nauczycielkę i wtedy to szkoła będzie przychodziła do ciebie, a nie ty
do niej. Czy tak nie jest wygodniej?
Wpatrywałam się w ojca zdumiona; z
niedowierzaniem.
- Dziękuję, że troszczysz się o moją wygodę, ale
chciałabym uczęszczać do normalnej szkoły. W ten sposób mogłabym wreszcie mieć
kontakt z rówieśnikami.
Twarz taty wykrzywił nieznaczny grymas. Chciał
coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.
- Chwila…czy tobie chodziło o „wygodę”, czy też
może o „bezpieczeństwo”?
- A co za różnica? Jedno drugiego nie wyklucza,
prawda? – bronił się mój rodzic.
- No nie wierzę!
- Proszę cię, nie podnoś głosu…
- To wytłumacz mi, co jest niby niebezpiecznego
w chodzeniu do normalnej szkoły? A może nie o samą szkołę ci chodzi, ale o
uczniów? O to, że się z kimś zaprzyjaźnię lub może nawet w kimś się zakocham?
- Carolino…
- No co? Wytłumacz mi to. – zażądałam i nie
miałam zamiaru ustąpić.
- Wiesz przecież, że to tylko dla twojego
bezpieczeństwa.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- Kiedyś zrozumiesz, a teraz koniec rozmowy.
- Ale…
- Koniec rozmowy! – ojciec był już nieźle
poddenerwowany, więc dałam spokój. Na razie.
Westchnęłam, a raczej warknęłam poirytowana i
ponownie oparłam głowę o szybę.
Samochód skręcił w jedną z bocznych ulic. Serce
zabiło mi mocniej, a na twarz wypłynął szeroki uśmiech. Zbliżaliśmy się do
naszej posesji, którą już można było dojrzeć z pomiędzy pozostałych budynków.
Po chwili mogłam napawać się widokiem mojego ukochanego domu, który pokazał nam
się w całej swej okazałości. Był dokładnie taki jak zapamiętałam, ale mimo to
oglądanie go jakby od nowa sprawiało mi niemałą przyjemność.
Nasz dwupiętrowy dom był pomalowany na kremowo.
Parter zdobiły duże lśniące okna. Pierwsze piętro otaczała zadaszona weranda,
podpierana przez kremowe kolumny, na drugim piętrze natomiast znajdowały się
wysokie, prostokątne balkony. Z dwóch stron domu roztaczał się piękny ogród, a
raczej jego fragment, gdyż „właściwy” ogród znajdował się (jak dobrze było mi
wiadomo) na tyłach domu. Natomiast całą posiadłość otaczał zdobny płot z
kamiennym murkiem, również w kremowym odcieniu.
Pojazd wreszcie zwolnił, a przed nami powoli,
gładko otworzyła się czarna rozsuwana brama, sterowana pilotem. Auto powoli
wjechało na teren posesji, a jego opony zazgrzytały na żwirowanym podjeździe. W
końcu zatrzymał się przed sporych rozmiarów garażem. Byliśmy na miejscu.
Szybkim ruchem zsunęłam słuchawki z głowy i
gwałtownie otworzyłam drzwi, o mały włos nie uderzając nimi naszego szofera,
który pospieszył by je przed nami otworzyć. Spojrzałam przepraszająco na
mężczyznę w średnim wieku i wyskoczyłam z limuzyny, zabierając swoją torebkę. Stanęłam
wyprostowana, przymknęłam powieki i zaczerpnęłam powietrze. Następnie
podniosłam wzrok na dom, uśmiechając się szeroko. Kątem oka zauważyłam, jak mój
ojciec rozmawia z szoferem i razem wyciągają nasze bagaże z auta.
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku drzwi
frontowych, gdy te nagle otworzyły się z łoskotem.
- Lotte! – usłyszałam swoje imię w języku
niemieckim, wypowiadane znajomym wysokim i z lekka zachrypniętym głosem.
- Agato! – zawołałam, a pulchna starsza kobieta
o zafarbowanych na czarno lokach oraz z kolorowym fartuchem założonym na
ubranie nadzwyczaj szybko znalazła się przy mnie. Porwała mnie w swe ramiona i
zwyczajem babć, cioć i tym podobnych zaczęła całować mnie po policzkach.
- Ach, moja mała Lotko! – byłam już
przyzwyczajona do tego, że prawie każdy przekształca moje imię na swój język.
Nic dziwnego, skoro u nas, w rodzinie, było dość spore zróżnicowanie
narodowościowe. Prawie każdy urodził się lub wychował w innym kraju.
Przykładowo Agata pochodzi z Niemiec. Stąd też nazywa mnie „Lotte”, gdyż tak
właśnie brzmi jedna z wersji mego imienia w jej ojczystym języku. Co prawda,
Agata wcale nie należała do mojej rodziny, była raczej czymś w rodzaju
gospodyni, ale mimo to wszyscy traktowaliśmy ją jak członka rodziny. Dla mnie
była czymś w rodzaju cioci lub babci.
Kobieta uściskała mnie serdecznie po czym
odsunęła od siebie i dokładnie otaksowała mnie wzrokiem.
- No, no, ależ mi dziecko wyrosłaś! – zacmokała,
a ja spiorunowałam ją wzrokiem.
- Agato…nie udawaj.
- Oj, no masz rację! Prawie nic się nie
zmieniłaś! – zaśmiała się. – Wciąż jesteś taka, chudziutka, drobniutka,
malutka…ale nie bój się, już ja zajmę się twoją dietą! – obiecała (a może
zagroziła…) i znów zaczęła mnie przytulać.
- Uch, Agato! Może już dość tych czułości…dusisz
mnie! – zaśmiałam się, a ta wreszcie mnie puściła, uśmiechnęła się do mnie i
czym prędzej popędziła witać się z moim tatą.
Natomiast ja w tym samym czasie w progu wpadłam
na kolejną osobą, którą to był brat, jak i zarówno przyjaciel oraz menadżer
mego ojca.
- Cześć, Alfredo. – przywitałam się z bardzo
wysokim i szczupłym mężczyzną w szarym garniturze oraz w okularach na nosie. Alfredo
uśmiechnął się przyjaźnie i skinął mi głową.
- Dobrze panienkę widzieć. Jak podróż?
- Męcząca, ale znośna.
- To dobrze. Ja idę pomóc z bagażami i przywitać
się z twoim ojcem. – oznajmił, swoim zwyczajem poczochrał mi włosy i tak jak
powiedział – poszedł w stronę zaparkowanej na podjeździe limuzyny.
Kiedy byłam już prawie pewna, że na nikogo
więcej nie przyjdzie mi wpaść, zza rogu budynku wybiegł potężny owczarek
niemiecki. Z wywieszonym na bok językiem, wielkimi susami pędził w moim
kierunku. Przykucnęłam na ziemi, a pies obiegł mnie do o koła, merdając ogonem
oraz obwąchując z każdej możliwej strony, aż w końcu stanął przede mną i
demonstracyjnie, różowym jęzorem polizał mnie po twarzy. Zaśmiałam się i
otarłam twarz ze śliny wierzchem dłoni.
- Rex! – zganiłam psa, śmiejąc się i zaczęłam go
głaskać po głowie, drapać za uchem, tarmosić miękkie futro… A on oczywiście był
wniebowzięty tymi pieszczotami. Przytuliwszy jeszcze pupila, wyprostowałam się,
a ten szczekając radośnie również pognał w stronę samochodu.
Rozbawiona pokręciłam głową, rozejrzałam się
podejrzliwie wokoło i nareszcie przekroczyłam próg domu. Już od wejścia
poczułam cudowne zapachy dochodzące z kuchni. Aż z tego wszystkiego zaburczało
mi w brzuchu. Przycisnęłam dłoń do brzucha, tłumacząc sobie, że do czasu, aż
reszta nie przyjdzie, nie powinnam umrzeć z głodu. Siłą woli, więc ominęłam
szybko drzwi do kuchni i skierowałam się w stronę schodów. Postanowiłam bowiem
zajrzeć jeszcze do swojego pokoju, no i zahaczyć o łazienkę. Nie rozglądałam
się tylko od razu pospieszyłam na schody, prowadzące na wyższe piętra.
Uśmiechnęłam się do siebie, wspinając się po drewnianych schodach, dłonią
przesuwając po chłodnej, metalowej balustradzie.
Ściana, do której przytulone, że tak powiem,
były schody miała przyjemny, jasny odcień pomarańczy, a raczej wręcz wpadał w
kolor brzoskwiniowy. Ścianę zdobiły przeróżne obrazy i fotografie. Patrząc na
nie odświeżałam sobie wspomnienia, odtwarzałam na nowo ich wygląd w głowie, tak
samo, jak każdego najdrobniejszego szczegółu pozostałych części domu. Gdy
przechodziłam z pierwszego piętra na drugie, usłyszałam wesoło prowadzoną
rozmowę na dworze. Z umysłem pełnym myśli, pytań i nadziei, a wszystko to
dotyczyło niczego innego jak właśnie mojego domu, pokoju i jakichkolwiek zmian
jakie mogę zastać, znalazłam się u szczytu schodów. Balustrada osłaniająca prawą
część korytarza tworzyła coś w rodzaju balkonu, z którego rozciągał się widok
na pierwsze piętro, na którym znajdowało się coś identycznego.
Nie namyślając się wiele skręciłam w lewą część
korytarza, czyli w stronę między innymi mojego pokoju. Ściany tutaj również
utrzymane były w ciepłych barwach, a podłoga wyłożona była połyskującymi,
brązowymi panelami. Przystanęłam wreszcie pod drzwiami mojego pokoju, jednak w
tej chwili się zawahałam. Zerknęłam przez ramię na drzwi znajdujące się po
mojej lewej. Drzwi prowadzące do pokoju, który tak dobrze pamiętałam. Drzwi do
pokoju mojej siostry… Mojej zmarłej siostry. Uśmiechnęłam się smutno i
podeszłam do nich. Położyłam dłoń na dębowym, jasno brązowym drewnie i
przesunęłam po nim wolno palcami. Następnie oparłam o nie czoło, a moje myśli
momentalnie pomknęły w stronę mojej siostry. W stronę wspomnień z nią
związanych. Zapragnęłam otworzyć te drzwi, wejść do środka i powspominać moją
siostrę, w pokoju należącym niegdyś do niej, powspominać ją wśród rzeczy
należących do niej. Tak jak robiłam to dawniej. Szybko postanowiłam wcielić ten
pomysł w życie. Przesunęłam dłoń na srebrną, gładką klamkę. Najpierw ją
pogładziłam, a później pewnie zacisnęłam na niej palce. Znów się uśmiechnęłam i
pociągnęłam za klamkę. Mój uśmiech zniknął. Drzwi się nie otworzyły.
Pociągnęłam jeszcze raz. Zacięły się?
W końcu pewnie już dawno nie były otwierane…chociaż…Agata przecież zawsze
sprząta wszystkie pokoje, ten również. Szarpnęłam za klamkę jeszcze raz – i
wciąż bez rezultatu.
Co jest
z tymi drzwiami nie tak?, pomyślałam, marszcząc brwi. Może naprawdę się zacięły? Bo aż tak słaba
przecież nie jestem…ani też nie otwiera się ich w drugą stronę. Czy to możliwe
by ktoś zamknął je na klucz? Jeśli tak to kto? I czemu?
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie odgłos kroków i
stukania pazurami o drewniane panele. Z dołu dobiegły mnie dźwięki rozmowy i
nawoływania.
- Carolino! – zawołał mój ojciec.
- Lotte, czas coś zjeść! – oznajmiła Agata.
No nic,
problem z drzwiami musi chwilę poczekać, najwyższa pora coś zjeść. Umieram z
głodu! Jakby na
potwierdzenie tego stwierdzenia, z mojego brzucha znów dobiegło głośne
burczenie. Jęknęłam i pobiegłam po schodach w dół.
- Już idę! – zawołałam, w obawie, żeby ktoś
przypadkiem nie tknął mojej porcji posiłku. Gdy już zaspokoję swój głód, na
spokojnie będę mogła zająć się sprawą zamkniętych drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz