sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 3 - Kluczyk do...

Carolina

 Chociaż przyszłam do domu na czas, w dodatku niedługo po ostatniej rozmowie telefonicznej z tatą, to i tak nie uniknęłam masy pytań. Gdy w końcu już udało mi się zapewnić ojca, że na pewno żyję i wciąż znajduję się w jednym kawałku, a nikt nie próbował mnie porwać (pominęłam przygodę na ulicy), zasiedliśmy do kolacji. Jednak przy kolacji panowała wręcz niezwykła i niespotykana u nas cisza. Przeważnie to ja zabawiałam, a czasami nawet zamęczałam pozostałych rozmową. Więc moje dzisiejsze milczenie, bezsensowne bawienie się sztućcami oraz prawie nietknięta porcja jedzenia na moim talerzu (kolejna niespotykana u mnie rzecz) nie uszły uwadze mego ojca.
Zadał mi jakieś pytanie, ale nie zwróciłam na nie zbytniej uwagi, zbyt pochłonięta swoimi myślami. Podniosłam wzrok dopiero w chwili, gdy przy stole zapadła jeszcze głębsza cisza i nie było słychać już nawet sztućców postukujących o talerze.
- Hmm? – mruknęłam, przenosząc na ojca nieprzytomny wzrok.
- Jesteś chora? Źle się czujesz? – pochylił się przez stół, z zaniepokojeniem wypisanym na twarzy.
- Co?  Nie, nie. Wszystko w porządku. – odparłam szybko. Przecież nie mogłam mu się przyznać, że moje myśli krążą teraz wokół pewnego przystojnego bruneta, którego dziś poznałam.
- Pewnie jest zmęczona po podróży. – stwierdziła Agata.
- Tak, masz rację. – przytaknęłam, dziękując w myślach gosposi za jej błędne wnioski. Chociaż… Spojrzałam na nią szybko, ale ona już wróciła do opróżniania swojego talerza.
- To może położysz się dzisiaj wcześniej? – zasugerował tata.
- Chyba tak zrobię. – skinęłam lekko głową, zasłaniając usta, aby stłumić udawane ziewnięcie.
- Tylko zjedz coś najpierw. – wskazał widelcem na mój talerz, a ja posłusznie opuściłam głowę, biorąc się wreszcie za swoją porcję.
 Gdy na głos stwierdziłam, że już się najadłam, podziękowałam za jedzenie, życzyłam wszystkim dobrej nocy i niespiesznie ruszyłam do swojego pokoju.
 Znalazłszy się na drugim piętrze, zażyłam ciepłej kąpieli po czym usadowiłam się wygodnie na łóżku ze swoim pamiętnikiem w dłoni. Wcale nie uważałam swojego przyzwyczajenia związanego z pamiętnikiem za dziecinne. Czasami dobrze jest się zwierzyć ze swoich przeżyć i tym podobnych, a że nie miałam nikogo komu bym mogła – pozostawał pamiętnik. Dodatkowo lubiłam w nim rysować, czy też zapisywać teksty piosenek. Zasłyszanych gdzieś lub wymyślonych przeze mnie.
 Z uśmiechem na ustach pogładziłam błękitno – granatową okładkę. Sięgnęłam do lewego nadgarstka by kluczykiem przywieszonym do bransoletki otworzyć swój pamiętnik, ale w tej chwili zamarłam. Po bransoletce nie było ani śladu.
Może to i dziwne, ale nigdy się z nią nie rozstawałam. Byłam pewna, że miałam ją jeszcze w parku, więc musiałam ją zgubić. Najprawdopodobniej właśnie w parku lub w drodze powrotnej. Jęknęłam cicho. No to po bransoletce.
 Spróbowałam otworzyć pamiętnik za pomocą paznokci, ale bez skutku. Spróbowałam pilnikiem, spinką do włosów…i wciąż nic. Nagle mnie olśniło.
Podeszłam do biurka i wysunęłam jedną z szuflad. Na jej dnie znajdował się kluczyk identyczny do tego, który zgubiłam wraz z bransoletką.
- Głupia ja. – mruknęłam do siebie i już bez przeszkód zabrałam się za opisywanie dzisiejszego dnia w swym błękitnym notesie.


León


- León! Co się z tobą dzieje, stary?! – Andres wydarł mi się prosto do ucha.
- O co ci chodzi, Andres? – mruknąłem, przenosząc na niego wzrok.
- Jak to co? Mówię do ciebie, a ty zupełnie mnie nie słuchasz. Masz może problemy ze słuchem?! – po raz kolejny się wydarł.
- Andres! Przestań! Nie mam żadnych problemów ze słuchem.
- To co się z tobą dzieje?
- Po prostu się zamyśliłem.
- A o czym tak myślałeś? A może powinienem spytać: o kim?
- Andreas, daj spokój.
- O, już wiem! Pewnie myślisz o Ludmile?
- O niej? Niby czemu?
- Jak to „czemu”? Jesteście parą!
- Niby tak… - skrzywiłem się. – Lepiej się pospieszmy, bo spóźnimy się na lekcję. – szybko zmieniłem temat i razem z przyjacielem ruszyliśmy do sali, w której Gregorio prowadził swoje zajęcia z tańca.


Carolina

 Przy śniadaniu starałam się już tak nie odpływać jak poprzedniego dnia przy kolacji. Postanowiłam również poruszyć z tatą temat, który mnie nieco drażnił, a wczoraj kompletnie jakoś wypadło mi to z głowy.
- Czy mogłabym pójść do normalnej szkoły? – wypaliłam, niby od niechcenia, smarując przy tym swoją kanapkę pokaźną porcją dżemu wiśniowego.
- Szukamy ci guwernantki. – odparł ojciec, nawet nie podnosząc wzroku.
- Ale tato…
- Nie. – przerwał mi. – Będziesz miała guwernantkę. Wczoraj o tym rozmawialiśmy.
Westchnęłam zrezygnowana, odkładając nóż. Ugryzłam kawałek pieczywa, zastanawiając się czy ojciec zgodziłby się na coś innego. No nic, raz kozie śmierć.
- A mogłabym uczyć się grać na jakimś instrumencie? – mój głos brzmiał już całkiem błagalnie.
- Na czym konkretniej? – w głosie ojca natomiast wyczułam niechęć.
- Hmm…może na pianinie? Czytałam w Internecie o tutejszej…szkole muzycznej. Uczy w niej niejaki Roberto Benvenuto. Myślisz, że mogłabym chodzić na jego zajęcia?
- W sumie czemu nie…
Świet…
- … załatwię ci u niego prywatne lekcje.
…nie., dokończyłam w myślach.
- Prywatne? A nie mogłabym, no wiesz…uczęszczać tak jak pozostali na zwykłe zajęcia?
- Nie. Tak będzie lepiej.
- Ugh… - w sumie to i tak dobrze, że zgodził się chociaż na prywatne lekcje. – I tak dzięki, tato.
- Nie ma za co. Alfredo, czy mógłbyś zabrać po południu Carolinę do tego nauczyciela i załatwić z nim wszelkie formalności?
- Oczywiście. – odpowiedział krótko mój wuj i uśmiechnął się do mnie.
 Pozostały czas do popołudnia, a raczej do godziny, na którą umówiłam się z Alfredo, minął mi na bezcelowym włóczeniu się po domu. Gdy wreszcie oznajmiono mi, że możemy już jechać, pognałam prosto do samochodu.
 Jak się okazało droga do Studio 21, bo tak właśnie nazywała się szkoła, do której zmierzaliśmy, nie była długa. Nim się obejrzałam auto stało już zaparkowane, a my dochodziliśmy właśnie do budynku szkoły.
 Już sam jej zewnętrzny wygląd mnie zachwycił, a co dopiero wygląd wewnętrzny… Byłam po prostu zachwycona. Tu było tak…tak…kolorowo. A wszyscy wydawali się być weseli, tańcząc, śpiewając, czy też po prostu rozmawiając w grupkach na korytarzu.
Westchnęłam ciężko na myśl, że ja nigdy nie będę mogła być jedną z tych szczęśliwców.



León

- Wcale, że nie.
- A właśnie, że tak! – wykłócał się ze mną przyjaciel.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Andres! Sok z owoców granatu nie wybuchnie ci od tak w twarz…eh, może lepiej idź się przewietrz. Twój mózg chyba jest niedotleniony, o ile w ogóle jest. – oznajmiłem znudzony już tą kolejną bezsensowną kłótnią. Przyjaciel jedynie wzruszył ramionami i rzeczywiście wyszedł na zewnątrz, a ja pokręciłem głową, ruszając dalej korytarzem. Szedłem tak zamyślony, gdy nagle się z kimś zderzyłem.
- So…to ty? – zapytałem całkowicie zaskoczony, zorientowawszy się, że osoba, na którą wpadłem był, a raczej była wczoraj poznana dziewczyna.
- Tak, we własnej osobie. Mi też miło cię widzieć. – rzuciła, odgarniając z twarzy długie, ciemne kosmyki.
- Sorry, nie patrzyłem jak idę. – wytłumaczyłem się.
- León? – odezwał się wysoki mężczyzna, stojący obok Caroliny, a którego dopiero teraz zauważyłem.
- Alfredo? – uśmiechnąłem się. – Dawno się nie widzieliśmy.
- Chwila…to wy się znacie? – zapytała dziewczyna.
- Tak. Alfredo prowadzi interesy z moimi rodzicami.
- A właśnie, jak tam u ojca? – znów przemówił mężczyzna.
- W porządku. Czyli, że Carolina jest twoją…
- …bratanicą. – przerwał mi znajomy rodziców. – To córka Hernana.
- Ahh…zapisujesz się do Studia? – zwróciłem się z nadzieją do dziewczyny.
- Nie, nie. – zaprzeczyła ruchem głowy, a z jej twarzy można było odczytać smutek tak samo jak pewnie z mojej rozczarowanie. – Przyszliśmy tylko porozmawiać z niejakim Roberto Benvenuto. Wiesz może gdzie moglibyśmy go znaleźć.
- Tak, chętnie was do niego zaprowadzę. I szkoda, że nie chcesz się tutaj zapisać.
- To nie tak, że nie chcę…ale nie będę cię tym zanudzać. – dodała szybko.
- Skoro, tak na to wygląda, już się znacie, to mógłbyś może potem oprowadzić Carolinę po szkole? – zaproponował Alfredo.
- Jasne.
- Ej, ej, ej. Dam sobie radę. – zaoponowała Carolina.
- Na ulicy jakoś nie najlepiej ci to wychodziło. – uśmiechnąłem się do niej znacząco, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
 Dziewczyna otworzyła usta, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak najwidoczniej nie znalazła odpowiednich słów, którymi mogłaby zaprzeczyć mojej wypowiedzi, gdyż tylko prychnęła.
- To gdzie znajdziemy tego nauczyciela? – wtrącił się Alfredo.
- A, racja. Chodźcie za mną. – powiedziałem i ruszyłem w stronę sali muzycznej, należącej do Beto. Zapukałem do drzwi. Z pomieszczenia dobiegł nas straszny hałas, co spowodowało, że spojrzeliśmy po sobie. Po chwili drzwi otworzyły się gwałtownie i wypadł z nich nauczyciel muzyki.
- Tak? O, León! Co cię do mnie sprowadza? Muszę przyznać, że wyszedł ci niezły rytm przy tym pukaniu.
- Ekhm…dzięki… Przyprowadziłem do ciebie gości.
- Gości? Jakich gości? – zapytał, rozglądając się na boki. Bez słowa wskazałem na Carolinę i Alfredo, którzy obserwowali nauczyciela jakby z lekkim niedowierzaniem. Normalka.
- Aaa! Witam gości! Zapraszam was, goście do środka! – Beto przesunął się, robiąc przejście swoim gościom.
- To ja tutaj zaczekam. – oznajmiłem i oparłem się o ścianę.
Dziewczyna i jej wuj, wciąż z nieźle zdziwionymi minami zniknęli za zielonymi drzwiami klasy Beto.



Carolina

- A więc w jakiej sprawie do mnie przychodzicie? – zapytał ten jakże nietuzinkowy nauczyciel muzyki, przygładzając dłonią stertę papierów na biurku.
- Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy byłaby możliwość aby udzielał pan prywatne lekcje Carolinie. – Alfredo od razu przeszedł do konkretów.
- Prywatne lekcje? – nauczyciel odchylił się na swoim krześle jednocześnie zrzucając przez przypadek kilka papierów na podłogę. – A dlaczego nie przystąpi pani do egzaminów wstępnych?
- Jej ojciec się na to nie zgadza. – odpowiedział za mnie wuj.
- Aha, aha… - Beto, jak to nazwał go León, wstał i zaczął przechadzać się po klasie.
- Aha… - mruczał do siebie, oparłszy się o stojący w sali keyboard.
- Oczywiście pieniądze to nie problem. – pospiesznie dodał Alfredo.
- Pieniądze? Jakie pieniądze? Ach!
- To jak?
- No nie wiem, nie wiem…naprawdę nie wiem. Muszę nad tym pomyśleć.
- Jeśli nic się nie da zrobić… - tym razem to ja się odezwałam.
- Muszę pomyśleć. – powtórzył nauczyciel.
- W takim razie, proszę się z nami skontaktować, gdy już się pan zdecyduje. – powiedział mój wuj, wręczając nauczycielowi wizytówkę.
- Dobrze. -  Beto schował wizytówkę do jednej z kieszeni swojej marynarki. Ciekawe czy ją potem chociaż znajdzie…
- Do widzenia. – pożegnaliśmy się jednocześnie z nauczycielem i opuściliśmy jego salę, zostawiając go z jego masą niezliczonych papierów.
- I jak? – zapytał od razu León.
Wzruszyłam ramionami.
- To się okaże…
- No to ja was może zostawię, co? – zapytał Alfredo, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. – Możesz sama wrócić do domu, ojciec się nie dowie. – mrugnął do mnie. – Ale zanim dojdziesz to zadzwoń do mnie.
- Dziękuję ci! Na pewno zadzwonię. – uśmiechnęłam się szeroko do wujka, który odwzajemnił mój uśmiech i ruszył do wyjścia. Odwróciłam się do Leóna, który obserwował mnie z uśmiechem, wciąż opierając się o ścianę.
- No co? – zmrużyłam oczy, odgarniając włosy za ucho.
- Nic. Idziemy? Chyba miałem cię oprowadzić.
- Tak, tak. Chodźmy.
 Jak się okazało chłopak skończył już zajęcia, więc spokojnie mógł robić za mojego przewodnika. Przez jakieś pół godziny chodziliśmy po sporawym szkolnym budynku, a ja odczuwałam co raz większy żal, wiedząc, że nie będę mogła się tutaj normalnie uczyć i chodzić na wszystkie zajęcia.
 Jednak zwiedzanie szkoły, do której możliwe, że nigdy nie będę uczęszczać nie było takie złe. Wielkim plusem było to, że mogłam porozmawiać z Leónem, a rozmowa z nim sprawiała mi, muszę przyznać, przyjemność.
Wreszcie zaproponował żebyśmy usiedli na jednej z ławek przed szkołą.
- To w jakiej sprawie byłaś u Beto? – zapytał, obracając się na ławce w moją stronę.
- Chcieliśmy się dowiedzieć czy mogłabym uczyć się u niego prywatnie. Ale nie wiem czy to wypali…
- Prywatnie? To czemu nie przystąpisz do egzaminów wstępnych? Wtedy mogłabyś brać udział bez problemu w normalnych zajęciach, razem ze mną…i innymi uczniami. – To nie takie proste. – mruknęłam wykręcając dłonie.
- Powiesz mi o co chodzi?
Westchnęłam ciężko. W sumie czemu by mu nie powiedzieć? Przecież nic się nie stanie. Najwyżej stwierdzi, że pochodzę z nienormalnej rodziny.
- Mój ojciec nie chce słyszeć o szkole muzycznej, więc cud, że w ogóle zgodził się chociaż na te zajęcia prywatne. Zabrania mi także śpiewać, a drażni go samo słuchanie przeze mnie wszelakiej muzyki, która nie jest muzyką klasyczną. Najlepiej całkiem odizolowałby mnie od muzyki, jak i również ludzi, którzy mają z nią cokolwiek wspólnego. – wyrzuciłam z siebie, pocierając palcami lewy nadgarstek, na którym brakowało mojej bransoletki. Powoli podniosłam wzrok na chłopaka, który wpatrywał się we mnie w milczeniu, marszcząc brwi.
- Czemu taki jest?
- To przez moją siostrę. – odwróciłam wzrok, nie patrząc na nic konkretnego lecz po prostu w przestrzeń.
- Co takiego zrobiła? – drążył chłopak.
- Nie żyje. – powiedziałam, zerkając na chłopaka kątem oka. – Była piosenkarką. Bardzo dobrą piosenkarką. – uśmiechnęłam się smutno. – Kochała muzykę, a tą miłością zaraziła przy okazji mnie. Jednak…zginęła podczas jednego z występów. Od tamtej pory mój ojciec stał się strasznie nadopiekuńczy i to również od tamtego czasu ograniczył jak tylko się dało mój kontakt z muzyką. Zapragnął odciąć mnie od niej, żebym nie poszła w ślady mojej siostry, bo obawiał się, a raczej ciągle obawia, że mogłabym skończyć tak jak ona. – skończyłam mówić i tym samym zapadła między nami chwilowa cisza. Nagle León pochylił się w moją stronę, objął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Przykro mi. Z powodu siostry i z powodu ojca. – powiedział cicho i przez kolejną chwilę siedzieliśmy tak, po prostu.
- Chodź, mam coś dla ciebie. – powiedział chłopak w pewnej chwili, podnosząc się z ławki i pociągając mnie za sobą. Uniosłam pytająco brwi. Znamy się zaledwie dwa dni…A on zachowuje się jakbyśmy znali się już od bardzo dawna.
- Wydaje mi się, że to należy do ciebie. – wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej bransoletkę. Na połyskującym srebrnym łańcuszku wisiał niewielki srebrny kluczyk. Tak nie ma wątpliwości, to naprawdę moja bransoletka.
- Skąd ją masz? – wytrzeszczyłam na niego oczy, nie kryjąc zdumienia.
- Musiałaś ją upuścić, wtedy w parku. – wyjaśnił. – Pozwolisz?
Uśmiechnęłam się szeroko i nadstawiłam rękę, a on zapiął mi bransoletkę na nadgarstku, muskając przy tym delikatnie palcami moją skórę.
- Bardzo ci dziękuję. Naprawdę. – popatrzyłam w oczy chłopaka, a on odwzajemnił mój uśmiech.
- Nie ma za co.

Ludmiła

 Właśnie ustawiłam się w stronę słońca, chcąc w spokoju co nieco się poopalać, gdy mój błogi spokój przerwało szturchanie w ramię.
- Czego? – warknęła, nie otwierając oczu.
- Ludmi, nie chcę cię denerwować, ale… - zaczęła Naty.
- Ale? Mów o co chodzi. – ponagliłam zniecierpliwiona dziewczynę.
- … jakaś laska przystawia się do Leóna. – dokończyła pospiesznie. Na te słowa natychmiast otworzyłam oczy i gwałtownie pochyliłam się do przodu.
- Co?!
- No może nie tak do końca przystawia…raczej po prostu z nim rozmawia. – Naty skuliła się, jak zwykle, gdy się wściekałam.
- Gdzie oni są?
- Tam. – mruknęła, wskazując ręką na Leóna faktycznie rozmawiającego z jakąś nieznaną mi dziewczyną. Szczerzyli się do siebie, co przyprawiło mnie o mdłości i tylko jeszcze bardziej mnie rozdrażniło. Wstałam, odgarniając swoje blond włosy.
- Co zamierzasz?
- A jak myślisz? Pokażę tej żmii, żeby nie zbliżała się do mojego chłopaka. – powiedziałam coś, co przynajmniej jak dla mnie było oczywiste. Dziewczyna nie zadawała już więcej zbędnych pytań. Świetnie.
- W międzyczasie przynieś mi wodę. – poleciłam i przywdziewając sztuczny uśmiech, ruszyłam w stronę mojego chłopaka oraz tej…dziewczyny.


León

 Prowadziłem spokojną rozmowę z Caroliną, gdy nagle blisko nas rozległ się tak dobrze znany mi głos.
- Leeeooon! – obróciłem głowę  i moim oczom ukazała się… moja dziewczyna. Zakląłem w duchu. Wzrok brunetki również powędrował w jej kierunku. Ludmiła podeszła do nas szybko, niby przypadkiem wpychając się między nas. Pocałowała mnie przeciągle w policzek, po czym zawiesiła się na moim ramieniu.
- Nie przedstawisz mnie swojej uroczej znajomej? – zapytała trzepocząc rzęsami, wzrokiem lustrując Carolinę, która robiła to samo, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Westchnąłem zrezygnowany.
- Ludmiła poznaj Carolinę. Carolina poznaj Ludmiłę. – powiedziałem siląc się na miły ton oraz uśmiech.
- Jestem dziewczyną Leóna. – oczywiście musiała dodać blondynka.
Widziałem jak mina brązowookiej drastycznie się zmienia. Uśmiech zniknął z jej twarzy, która przez chwilę wydawała się wyrażać smutek i… rozczarowanie? Jednak Carolina szybko przywdziała obojętną minę.
- Mhm…da się zauważyć. – powiedziała niby wesoło, ale się nie uśmiechając. – Miło mi cię poznać. – dodała.
Ludmiła zaśmiała się.
- No przecież wiem. W końcu jestem tu gwiazdą! Jesteś nowa w Studio?
- Nie i raczej nie będę. A teraz jeśli nie macie nic przeciwko, zostawię was samych i pójdę już sobie. – Carolina dygnęła lekko, uśmiechając się ironicznie.
- Ale… - zacząłem.
- Miło się gadało, ale serio muszę już wracać. – przerwała mi. – Adios. – rzuciła jeszcze jedno lodowate spojrzenie Ludmile, po czym odeszła.
Blondynka wreszcie odkleiła się ode mnie i uśmiechnęła się wręcz triumfalnie.
- Chodźmy. – zakomenderowała, pociągając mnie za rękę.


Carolina

 Zmierzałam w stronę domu niemal biegiem. W głowie miałam niezbyt wesołe myśli, które uporczywie kręciły się wokół Leóna, czego właśnie nie chciałam.
Idiotka!, karciłam samą siebie w myślach. To było do przewidzenia, że taki chłopak na pewno ma dziewczynę. Głupia ja, na co ja właściwie liczyłam? Chłopak zachowywał się wobec mnie po prostu po przyjacielsku…
Takie i tym podobne myśli krążyły mi po głowie. Mimo wszystko pamiętałam żeby zadzwonić do Alfredo przed przyjściem do domu. Zdążyłam go więc uprzedzić, a gdy tylko znalazłam się w domu, pognałam prosto do swojego pokoju.
W sumie, to czemu ja tak reaguję? Przecież znam tego chłopaka zaledwie od wczoraj, więc co z tego, że ma dziewczynę?, myślałam postukując długopisem o okładkę pamiętnika.
Wreszcie zsunęłam z dłoni bransoletkę, za pomocą kluczyka otworzyłam swój pamiętnik i zaczęłam pisać:
Miłość od pierwszego wejrzenia…Wierzyć w nią, czy też nie? Bo jak inaczej wyjaśnić moją reakcję po tym, jak to dowiedziałam się, że wczoraj poznany chłopak ma dziewczynę? Nie wiem. Sama siebie nie rozumiem. Nigdy nie zdarzyło mi się coś podobnego, ale przecież nawet nie miało jak. Rzadko, a raczej prawie w ogóle nie miałam kontaktu ze swoimi rówieśnikami, tym bardziej z chłopakami. Może, więc po prostu sobie coś ubzdurałam? Tak, to zapewne całkiem możliwe. Tak samo możliwe, jak to, że już nigdy nie spotkam owego chłopaka.  Ta myśl jednak napawa mnie dziwnym smutkiem. Zdążyłam go już polubić, ale najwyraźniej muszę o nim jak najszybciej zapomnieć. To nie ma sensu. Muszę o nim zapomnieć. Ale czy mi się to uda?

Przelawszy te kilka natrętnych myśli na papier, poczułam się nieco lepiej. Odłożyłam pamiętnik i puściłam muzykę. Położyłam się na łóżku, wsłuchując w tekst piosenki. Zapomnieć. Oto chyba najlepsza dla mnie rada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz