sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 2 - Klucz, prezent i chłopak

 Carolina

 Westchnęłam cicho, odsuwając od siebie pusty talerz. Sięgnęłam po wysoką szklankę, wciąż napełnioną do połowy sokiem pomarańczowym. Upiłam łyk i uśmiechnęłam się zadowolona.
- Naprawdę było pyszne, brakowało mi twojej kuchni. – zwróciłam się do gospodyni, sprzątającej naczynia ze stołu.
- No widzisz, najlepsze jedzenie znajdziesz tylko u mnie i nie bój się, już ja się postaram byś nabrała trochę wagi. – zaśmiała się i przeszła do kuchni, połączonej z jadalnią.
Pokręciłam tylko głową i wróciłam do popijania soku. W pewnym momencie ojciec odchrząknął znacząco, przyciągając tym samym spojrzenie moje i swojego brata.
- Wiem, że do twoich urodzin jest jeszcze trochę czasu, ale… - zawiesił niemal teatralnie głos.
- Ale? – kątem oka dostrzegłam, że Alfredo uśmiecha się pod nosem i wstaje od stołu.
- Mam już dla ciebie jeden mały prezent. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym ci go pokazać.
- Miałabym mieć coś przeciwko prezentu? – zapytałam zdziwiona, na co mój ojciec tylko wzruszył ramionami i podniósł się ze swojego miejsca.
- W takim razie proszę za mną. – uśmiechnął się odsuwając mnie od stołu razem z krzesłem. Rozbawiona wzniosłam oczy ku niebu, a raczej ku sufitowi i posłusznie podążyłam za mym opiekunem po schodach. Poprowadził mnie, co mnie zresztą zaskoczyło, na drugie piętro. Gdy znaleźliśmy się u szczytu schodów, zasłonił mi oczy dłońmi.
- Nie podglądaj, jeśli nie chcesz sobie popsuć niespodzianki. – ostrzegł poważnym tonem.
- Dobrze, już dobrze, postaram się powstrzymać.
Tata popchnął mnie lekko w lewą stronę, a ja nie mogąc się powstrzymać, zaczęłam liczyć kroki. Gdy się zatrzymaliśmy, z niemałym zdziwieniem stwierdziłam, że musimy stać pod drzwiami mojego pokoju. Ojciec zabrał jedną dłoń, która i tak była zbyteczna, bo jedna jego dłoń zdecydowanie wystarczyła, by sprawić, że niczego nie widziałam. Usłyszałam zgrzytnięcie przekręcanego w zamku klucza i ciche skrzypnięcie drzwi.
No nie, mój pokój też był zamknięty?, przeszło mi przez myśl.
- Nie podglądasz?
- A niby jakim cudem bym mogła? Rentgena w oczach nie mam.
- Lepiej się upewnić… - poczułam lekkie pchnięcie, więc odruchowo postąpiłam kilka kroków do przodu. W tej chwili dłoń zniknęła z moich oczu. – Oto twój prezent. – oznajmił niemalże dumnym tonem mój ojciec i zatoczył ręką teatralnym gestem półokrąg.
To co ukazało się moim oczom sprawiło, że dosłownie zaniemówiłam (co tak na marginesie nie zdarza mi się często).  Mój pokój był całkowicie wyremontowany. Ściany były pomalowane na mój ulubiony, błękitny kolor, sufit był idealnie biały, a podłogę natomiast pokrywały jasnobrązowe panele. Pod ścianą stało wielkie łóżko, przykryte niebieską narzutą i stertą poduszek w różnych odcieniach tego koloru. Przy łóżku panele były ukryte pod białym, puszystym dywanem. Po lewej stronie pokoju znajdowała się wnęka, która pełniła rolę garderoby. Drzwi z ciętego szkła wychodziły na duży balkon z widokiem na ogród. W oknach wisiały długie, białe firany, a po obu ich stronach tkwiły przepasane wstążkami granatowe zasłony. Wszystkie meble oprócz niebieskiej pufy, stojącej przy oknie, miały jasnobrązowy kolor, a na ścianie naprzeciw łóżka znajdowało się sporych rozmiarów, prostokątne lustro.
- Kie…kiedy? – zdołałam wreszcie wydukać, wciąż będąc pod wrażeniem nowego wyglądu mego pokoju.
- Poprosiłem o to Alfredo, kiedy byliśmy jeszcze na wakacjach. Podoba ci się?
- Oczywiście. Jest piękny. Dziękuję, tato! – rzuciłam mu się na szyję, ucieszona tym prezentem, którego zupełnie się nie spodziewałam. – Ale nie musiałeś.
- Musiałem, musiałem. – zaśmiał się tata, przytulając mnie. – No dobrze, zostawię cię już żebyś mogła w spokoju rozgościć się w swoim nowym pokoju. – mrugnął do mnie i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
 Wciąż uśmiechnięta rozejrzałam się po raz kolejny po pomieszczeniu i dopiero teraz zauważyłam swoje walizki ustawione pod ścianą, przy drzwiach. Nucąc pod nosem wzięłam się za opróżnianie bagaży. Układając ubrania w swojej nowej garderobie odkryłam, że jest niezwykle przestronna, jak na swoje, zdawałoby się, małe rozmiary.
 Uporawszy się już ze swoimi rzeczami, zażyłam odświerzającej kąpieli i przebrałam się w nowe ubrania. Założyłam na siebie przewiewną, szarą sukienkę na ramiączkach oraz sandały w tym samym kolorze. Uczesałam swoje długie, ciemne włosy i związałam je w warkocz, który przerzuciłam swoim zwyczajem przez prawe ramię. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i po cichu wyszłam ze swojego pokoju.          Postanowiłam jeszcze raz sprawdzić drzwi do pokoju obok. Szarpałam, ciągnęłam, pchałam, ale te nie miały zamiaru ustąpić. Zrezygnowana postanowiłam zejść na dół i zapytać kogoś o co tu chodzi. Gdy miałam zamiar zejść z pierwszego piętra na parter, moją uwagę przykuły odgłosy prowadzonej w salonie na parterze rozmowy. Zatrzymałam się więc na „balkonie” i ostrożnie przechyliłam przez drewnianą barierkę. To mój ojciec rozmawiał z Agatą. Rozmawiali o czymś ściszonymi głosami. Niby nie powinno się podsłuchiwać, ale… ale coś, jakby intuicja kazała mi jednak przysłuchać się tej rozmowie.





Hernan

- Masz ten klucz? – zapytałem  naszej gospodyni.
- Tak, tak. Proszę, niech pan trzyma. – wcisnęła mi do dłoni, niewielki srebrny klucz. – Ale wciąż nie rozumiem jednej rzeczy!
- Agato, ciszej, na miłość boską! – zganiłem ją szeptem.
- Oj, dobrze, już dobrze. – wymamrotała. – Ale dlaczego robi to pan naszej małej?
- Jak to dlaczego? Dla jej bezpieczeństwa. Już pani przecież to tłumaczyłem.
- Dobre mi bezpieczeństwo. – mruknęła pod nosem.
- Agato… - spiorunowałem ją wzrokiem, prostując się.
- Oj, no niech się pan już tak nie unosi! – zamachała rękami, jakby odganiała się od uciążliwego owada. – Ale przecież wcześniej pokój był otwarty i ona spokojnie sobie tam wchodziła, i nic się nie stało, a ona była szczęśliwa. Więc nie rozumiem tego nagłego cyrku.
- Czasy się zmieniły. Pokój ma być zamknięty i koniec kropka. Klucz będę miał ja, a gdy będziesz chciała tam posprzątać, to masz przyjść do mnie, dam ci klucz, a po sprzątaniu wraca on do mnie, zrozumiano?
- Żeby tylko pan tego później nie żałował! – kobieta pomachała mi palcem przed nosem i mamrocząc coś do siebie, odeszła w stronę kuchni.
- Co za kobieta… - mruknąłem i poszedłem w swoją stronę.


Carolina

 Aż zachłysnęłam się powietrzem z niedowierzania. Zamknęli pokój mojej siostry na trzy spusty, dla mojego „bezpieczeństwa”? Chyba wszystkim w tym domu siadło na mózg…
 Postanowiłam po tych wszystkich wrażeniach przewietrzyć się, zabierając Rex’a na spacer, a przy okazji trochę pozwiedzać dawno niewidziane miejsca. Ale żeby to było jasne – nie odpuszczę sprawy z tym pokojem, nie ma mowy!
Zbiegłam na dół i bez zastanowienia popędziłam do przedpokoju. W jednej z szuflad odszukałam smycz mojego psa. Potrząsnęłam nią i zaklaskałam w dłonie, a już po chwili dało się słyszeć stukanie pazurów o panele. Ślizgając się na podłodze, „psiak” wybiegł z kuchni i w pełnej gotowości do spaceru stawił się tuż obok mojej nogi. Usiadł, wesoło merdając ogonem i nadstawił swą szyję. Schyliwszy się, przypięłam granatową smycz do obroży w tym samym kolorze i pogłaskałam psa po łepku. Nagle do przedpokoju wkroczył mój ojciec.
- Wychodzisz gdzieś?
- Na spacer z Rex’em, jeśli nie masz nic przeciwko.
Ojciec westchnął ciężko, jakby pozwalał mi skoczyć z wysokiej góry prosto w przepaść.
- Niech ci będzie, ale uważaj na siebie. Nie oddalaj się zbytnio i wróć na kolację. – jednym tchem wymienił wszystkie warunki.
- Dobrze, tato. – zgodziłam się, zadowolona, że chociaż pozwolił mi wyjść z domu samej. Na to uśmiechnął się i pocałował mnie w głowę.
- Miłego spaceru. – zawołał, zamykając za mną drzwi.
Nareszcie, chwilowa wolność!, pomyślałam ruszając chodnikiem w kierunku pobliskiego parku. Rex wesoło dreptał obok mego boku, obwąchując przy tym wszystko co napotkał na swej drodze.
 Zamyślona, przesuwałam wzrokiem po zabudowaniach z obu stron ulicy. Nagle moją uwagę przykuła cukiernia kilkadziesiąt metrów przede mną. No dobra…może nie sama cukiernia, a raczej to co przed nią stało. Okey! Nie żadne coś, ale ktoś…Ehh, już precyzuję. Pod ową cukiernią stał wysoki chłopak w białym T-shircie, narzuconą na to rozpiętą koszulką w granatową kratkę oraz w ciemnych dżinsach i czarnych trampkach. W sumie to nie wiem czemu aż tak przykuł moją uwagę.
 Gdy chłopak przeniósł na mnie wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, poczułam bolesne szarpnięcie. Chciałam zacisnąć lewą dłoń na smyczy, ale ku mojemu przerażeniu nie było jej tam. Dopiero teraz zauważyłam, że Rex wyrwał mi się, kiedy skupiłam swoją uwagę na tamtym chłopaku i teraz zerwał się do szaleńczego biegu.
- Rex, stój! – krzyknęłam i bez namysłu ruszyłam w pogoń za nim. Błyskawicznie minęłam chłopaka nawet na niego nie spoglądając. Pies nic sobie nie robił z moich nawoływań i postanowił wbiec na jezdnię, żeby dostać się do parku po drugiej stronie ulicy. Oczywiście musiałam się wykazać lekkomyślnością równą memu psu i wbiegłam za nim na ulicę, nie oglądając się na nic.
- Uważaj! – usłyszałam za sobą czyjś krzyk, a kątem oka zauważyłam pędzący w moją stronę samochód.

León

Zdziwiony obserwowałem jak dziewczyna wbiega za psem na jezdnię. Gdy była mniej więcej w połowie drogi na drugą stronę, zza zakrętu wyjechał rozpędzony samochód. Jednak ona tego nie zauważyła.
- Uważaj! – zawołałem i nie namyślając się wiele, ruszyłem jej na pomoc. Wpadłem na jezdnię i popędziłem w kierunku dziewczyny. Dobiegłem do niej, załapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą na chodnik.
- Powinnaś bardziej uważać. – powiedziałem, gdy staliśmy już bezpiecznie na chodniku. Teraz mogłem lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Wciąż szeroko otwarte oczy były brązowe, a w promieniach słońca przyjęły niemal złoty kolor.  Z długiego ciemnego warkocza, wymykały się niesforne pojedyncze kosmyki. Dziewczyna była szczupła i … niska. Inaczej mówiąc – drobna.  Ale to wszystko dodawało jej tylko uroku, a trzeba przyznać, że już i tak była ładna.
- Wszystko w porządku? – przerwałem wreszcie niezręczną ciszę, która zapadła między nami.
- T-tak. Dzięki. Wybacz, okazałabym ci większą wdzięczność i w ogóle… - przerwała, by zaczerpnąć tchu. - … ale najpierw muszę złapać mojego psa, bo inaczej ojciec mnie zabije. – dokończyła i zaczęła się rozglądać, najwidoczniej w poszukiwaniu swojego pupila.
Carolina

 To wszystko wydarzyło się tak szybko… Nawet nie spodziewałam się, że moim wybawcom w tej sytuacji będzie chłopak, na którego uwagę zwróciłam wcześniej. Czy to coś więcej niż zwykły przypadek? A niech to szlag, chyba zaczyna mi odbijać. I to jeszcze bardziej niż zwykle.
 W każdym razie…ta sytuacja miała też swoje plusy. Plus numer jeden: mam okazję lepiej przyjrzeć się memu wybawcy. A trzeba przyznać, było co podziwiać. Tylko, że albo on był aż tak wysoki, albo ja byłam aż tak niska. Chociaż nie, tu nie ma co się zastanawiać. Odpowiedź była jasna – to ja byłam niska, od zawsze. Co w sumie i tak nie zmienia faktu, że chłopak był ode mnie wyższy spokojnie o ponad głowę. Jego brązowe włosy były starannie ułożone, no może oprócz grzywki, która opadająca na prawą stronę niemal wpadała mu w tej chwili do oka. Jednak było w tym coś niezwykle słodkiego. Oczy chłopaka były… ciekawe. Coś jakby ciemna zieleń wymieszana z brązem.  
 Plus numer dwa – miałam okazję by z nim porozmawiać, czyli przeprowadzić w miarę normalną konwersację z (jak na to wyglądało) moim rówieśnikiem. Jednak nie wiem co mnie naszło. Stałam tak i po prostu się na niego gapiłam, jak ta ostatnia idiotka. Oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy zadał mi pytanie.
- T-tak. Dzięki. Wybacz, okazałabym ci większą wdzięczność i w ogóle… - musiałam przerwać, bo wciąż ciężko oddychałam po gonitwie i przygodzie na ulicy, a w dodatku moje serce również chyba ogłupiało, ponieważ tłukło się jak oszalałe. -  … ale najpierw muszę złapać mojego psa, bo inaczej ojciec mnie zabije. – wydusiłam wreszcie i zaczęłam się rozglądać, szukając mojego psa wzrokiem. Nie wiem czemu, ale wcale nie chciałam opuszczać jeszcze chłopaka. Niestety mus to mus… Westchnęłam, dostrzegłszy Rex’a poszczekującego na ptaki, ganiając je przy tym po parku.
- Wybacz, ale… - wskazałam głową w stronę parku. - … muszę lecieć. – uśmiechnęłam się do chłopaka i przeklinając w duszy psa, popędziłam w stronę, z której dochodziło jego szczekanie.


León

 Nie wiem czemu, po prostu nie miałem najmniejszego zamiaru rozstawać się jeszcze z dziewczyną. W sumie była mi coś winna za uratowanie, no nie? Tak więc, patrzyłem chwilę za oddalającą się dziewczyną, po czym sam skierowałem się do parku, tyle, że z przeciwnej strony co ona. Postanowiłem pomóc jej jeszcze z psem, może dzięki temu spędzimy ze sobą jeszcze chwilę.
Zauważyłem, że goni go właśnie alejką, kierując się w stronę fontanny. Świetnie, idą, a raczej biegną, wprost na mnie, czyli odetnę drogę jednocześnie psu, jak i jej. Pies nagle wskoczył na murek otaczający fontannę, okrążył ją, po czym zatrzymał się przede mną. Uniosłem brwi, gdy do niego podszedłem, a on wcale nie uciekł, tylko z jakby wyczekiwaniem, przysiadł, merdając ogonem. Bez problemu, więc złapałem za smycz, ciągnącą się po ziemi. Pies szczeknął, wywiesił różowy jęzor i pozwolił zaprowadzić się do swej właścicielki.
- To chyba twoje. – uśmiechnąłem się, stając przed nią. Na jej twarzy znów odmalowało się zdziwienie.



Carolina

 Ponownie – tego się nie spodziewałam. Chłopak z uśmiechem podał mi smycz Rex’a, a wtedy nasze dłonie na chwilę się zetknęły. Oczywiście musiałam się wtedy zarumienić, na co mój anioł stróż, zareagował jedynie jeszcze szerszym uśmiechem. No nie! Gdy się tak uśmiechał, pojawiły mu się takie urocze dołeczki w policzkach. Nigdy nie widziałam osoby z dołeczkami, a teraz widzę i wymiękam. Odchrząknęłam i przykucnęłam obok psa.
- Rex, ty idioto! – zganiłam psa. – Nigdy więcej mi tak nie uciekaj! – syknęłam, a on w odpowiedzi najzwyczajniej w świecie – polizał mnie po twarzy. Chłopak oczywiście parsknął śmiechem, a ja warknęłam pod nosem i otarłam twarz ze śliny, prostując się.
- Ehh… zostawię to bez komentarza. – westchnęłam. Rex spokojnie usadowił się między mną, a chłopakiem, zerkając co chwilę to na jedno to na drugie z nas. W pewnej chwili szturchnął nosem dłoń chłopaka, a potem polizał ją. Teraz to ja się zaśmiałam.
- Lubi cię. – stwierdziłam. Zaczęłam właśnie zastanawiać się, czy przypadkiem mój zbzikowany pies nie zrobił tego wszystkiego specjalnie, gdy moje rozmyślania znów przerwał głos chłopaka.
- Czy mógłbym poznać imię osoby, która wisi mi już dwie przysługi? – uśmiech nie znikał mu wciąż z twarzy.
- Tak, o ile ja mogę poznać imię mego wybawcy. – również się uśmiechnęłam, mrużąc oczy.
- Dziewczyny mają pierwszeństwo.
- Och, prawdziwy dżentelmen mi się trafił. Carolina.
- León. – czy mi się wydaje, czy on do mnie właśnie mrugnął?
- Miło mi. – odpowiedziałam i teatralnie podaliśmy sobie dłonie. Po chwili jednak oboje zgodnie parsknęliśmy śmiechem. Oczywiście coś musiało przerwać tą jakże piękną chwilę. Usłyszałam dzwonek mojego telefonu, więc szybko sięgnęłam do torebki po komórkę. Gdy już udało mi się do niej dokopać, na ekranie wyświetlił się napis „TATA”. Westchnęłam zrezygnowana i odebrałam.
- Halo?
- Gdzie jesteś? Pamiętaj, z nikim obcym nie rozmawiaj. Wróć na kolację… - i tym podobnymi pytaniami oraz pouczeniami zostałam zasypana. Przewróciłam oczami.
- Tak tato, żyję, jestem cała i zdrowa, i mam się dobrze. Jestem w parku. Tak pamiętam żeby z nikim nie rozmawiać i tak, pamiętam żeby wrócić na kolację.

León


 Carolina rozmawiała tak przez telefon dobre kilka minut. Wciąż powtarzając te same odpowiedzi, co chwilę spoglądając na mnie przepraszającym wzrokiem. Gdy wreszcie zakończyła rozmowę, wydała z siebie dźwięk irytacji, schowała telefon do torebki i cmoknęła na psa, leżącego do tej pory między nami, na ziemi.
- Sorry, ale muszę już na serio wracać, jeśli nie chcę by ojciec wezwał policję, ogłaszając moje zaginięcie, czy też porwanie. – przewróciła przy tym oczami, chociaż jej głos brzmiał zupełnie poważnie. Uniosłem pytająco brwi, ale ona tylko pokręciła głową.
- Nie pytaj. – powiedziała, wzdychając. – Więc… do może zobaczenia? – zapytała. Mylę się, czy w jej głosie pobrzmiewała nuta nadziei?
- Do oby zobaczenia. – uśmiechnąłem się do niej, kładąc nacisk na słowo „oby”.
- Oby. – skinęła głową z uśmiechem, odwróciła się, pociągnęła lekko za smycz, zmuszając psa do ruszenia się i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.    

   Odprowadziłem ją wzrokiem, a gdy już zniknęła z pola mego widzenia, dopiero zauważyłem, że na ziemi, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała, leżała teraz srebrna bransoletka. Schyliłem się, by podnieść połyskującą w słońcu część biżuterii. Był to srebrny łańcuszek z przywieszonym do niego srebrnym kluczykiem. Uśmiechnąłem się do siebie pewien, że owa błyskotka należy do dziś poznanej dziewczyny. Być może jeszcze kiedyś się spotkamy. A dzięki tej o to drobnostce być może znów uda się nam porozmawiać i lepiej poznać. Wyprostowałem się, uśmiechając do siebie. Mam nadzieję, że ten dzień nastąpi jak najszybciej.

3 komentarze: