Carolina
Westchnęłam cicho, odsuwając od siebie pusty
talerz. Sięgnęłam po wysoką szklankę, wciąż napełnioną do połowy sokiem
pomarańczowym. Upiłam łyk i uśmiechnęłam się zadowolona.
- Naprawdę było pyszne, brakowało mi twojej
kuchni. – zwróciłam się do gospodyni, sprzątającej naczynia ze stołu.
- No widzisz, najlepsze jedzenie znajdziesz
tylko u mnie i nie bój się, już ja się postaram byś nabrała trochę wagi. –
zaśmiała się i przeszła do kuchni, połączonej z jadalnią.
Pokręciłam tylko głową i wróciłam do popijania
soku. W pewnym momencie ojciec odchrząknął znacząco, przyciągając tym samym
spojrzenie moje i swojego brata.
- Wiem, że do twoich urodzin jest jeszcze trochę
czasu, ale… - zawiesił niemal teatralnie głos.
- Ale? – kątem oka dostrzegłam, że Alfredo
uśmiecha się pod nosem i wstaje od stołu.
- Mam już dla ciebie jeden mały prezent. Jeśli
nie masz nic przeciwko, chciałbym ci go pokazać.
- Miałabym mieć coś przeciwko prezentu? –
zapytałam zdziwiona, na co mój ojciec tylko wzruszył ramionami i podniósł się
ze swojego miejsca.
- W takim razie proszę za mną. – uśmiechnął się
odsuwając mnie od stołu razem z krzesłem. Rozbawiona wzniosłam oczy ku niebu, a
raczej ku sufitowi i posłusznie podążyłam za mym opiekunem po schodach.
Poprowadził mnie, co mnie zresztą zaskoczyło, na drugie piętro. Gdy znaleźliśmy
się u szczytu schodów, zasłonił mi oczy dłońmi.
- Nie podglądaj, jeśli nie chcesz sobie popsuć
niespodzianki. – ostrzegł poważnym tonem.
- Dobrze, już dobrze, postaram się powstrzymać.
Tata popchnął mnie lekko w lewą stronę, a ja nie
mogąc się powstrzymać, zaczęłam liczyć kroki. Gdy się zatrzymaliśmy, z niemałym
zdziwieniem stwierdziłam, że musimy stać pod drzwiami mojego pokoju. Ojciec
zabrał jedną dłoń, która i tak była zbyteczna, bo jedna jego dłoń zdecydowanie
wystarczyła, by sprawić, że niczego nie widziałam. Usłyszałam zgrzytnięcie
przekręcanego w zamku klucza i ciche skrzypnięcie drzwi.
No nie,
mój pokój też był zamknięty?, przeszło mi przez myśl.
- Nie podglądasz?
- A niby jakim cudem bym mogła? Rentgena w oczach
nie mam.
- Lepiej się upewnić… - poczułam lekkie
pchnięcie, więc odruchowo postąpiłam kilka kroków do przodu. W tej chwili dłoń
zniknęła z moich oczu. – Oto twój prezent. – oznajmił niemalże dumnym tonem mój
ojciec i zatoczył ręką teatralnym gestem półokrąg.
To co ukazało się moim oczom sprawiło, że
dosłownie zaniemówiłam (co tak na marginesie nie zdarza mi się często). Mój pokój był całkowicie wyremontowany. Ściany
były pomalowane na mój ulubiony, błękitny kolor, sufit był idealnie biały, a
podłogę natomiast pokrywały jasnobrązowe panele. Pod ścianą stało wielkie
łóżko, przykryte niebieską narzutą i stertą poduszek w różnych odcieniach tego
koloru. Przy łóżku panele były ukryte pod białym, puszystym dywanem. Po lewej
stronie pokoju znajdowała się wnęka, która pełniła rolę garderoby. Drzwi z
ciętego szkła wychodziły na duży balkon z widokiem na ogród. W oknach wisiały
długie, białe firany, a po obu ich stronach tkwiły przepasane wstążkami
granatowe zasłony. Wszystkie meble oprócz niebieskiej pufy, stojącej przy
oknie, miały jasnobrązowy kolor, a na ścianie naprzeciw łóżka znajdowało się
sporych rozmiarów, prostokątne lustro.
- Kie…kiedy? – zdołałam wreszcie wydukać, wciąż
będąc pod wrażeniem nowego wyglądu mego pokoju.
- Poprosiłem o to Alfredo, kiedy byliśmy jeszcze
na wakacjach. Podoba ci się?
- Oczywiście. Jest piękny. Dziękuję, tato! –
rzuciłam mu się na szyję, ucieszona tym prezentem, którego zupełnie się nie
spodziewałam. – Ale nie musiałeś.
- Musiałem, musiałem. – zaśmiał się tata,
przytulając mnie. – No dobrze, zostawię cię już żebyś mogła w spokoju rozgościć
się w swoim nowym pokoju. – mrugnął do mnie i wyszedł z pokoju, cicho zamykając
za sobą drzwi.
Wciąż
uśmiechnięta rozejrzałam się po raz kolejny po pomieszczeniu i dopiero teraz
zauważyłam swoje walizki ustawione pod ścianą, przy drzwiach. Nucąc pod nosem
wzięłam się za opróżnianie bagaży. Układając ubrania w swojej nowej garderobie
odkryłam, że jest niezwykle przestronna, jak na swoje, zdawałoby się, małe
rozmiary.
Uporawszy
się już ze swoimi rzeczami, zażyłam odświerzającej kąpieli i przebrałam się w
nowe ubrania. Założyłam na siebie przewiewną, szarą sukienkę na ramiączkach
oraz sandały w tym samym kolorze. Uczesałam swoje długie, ciemne włosy i
związałam je w warkocz, który przerzuciłam swoim zwyczajem przez prawe ramię.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i po cichu wyszłam ze swojego pokoju. Postanowiłam jeszcze raz sprawdzić
drzwi do pokoju obok. Szarpałam, ciągnęłam, pchałam, ale te nie miały zamiaru
ustąpić. Zrezygnowana postanowiłam zejść na dół i zapytać kogoś o co tu chodzi.
Gdy miałam zamiar zejść z pierwszego piętra na parter, moją uwagę przykuły
odgłosy prowadzonej w salonie na parterze rozmowy. Zatrzymałam się więc na
„balkonie” i ostrożnie przechyliłam przez drewnianą barierkę. To mój ojciec
rozmawiał z Agatą. Rozmawiali o czymś ściszonymi głosami. Niby nie powinno się
podsłuchiwać, ale… ale coś, jakby intuicja kazała mi jednak przysłuchać się tej
rozmowie.
Hernan
- Masz ten klucz? – zapytałem naszej gospodyni.
- Tak, tak. Proszę, niech pan trzyma. – wcisnęła
mi do dłoni, niewielki srebrny klucz. – Ale wciąż nie rozumiem jednej rzeczy!
- Agato, ciszej, na miłość boską! – zganiłem ją
szeptem.
- Oj, dobrze, już dobrze. – wymamrotała. – Ale
dlaczego robi to pan naszej małej?
- Jak to dlaczego? Dla jej bezpieczeństwa. Już
pani przecież to tłumaczyłem.
- Dobre mi bezpieczeństwo. – mruknęła pod nosem.
- Agato… - spiorunowałem ją wzrokiem, prostując
się.
- Oj, no niech się pan już tak nie unosi! –
zamachała rękami, jakby odganiała się od uciążliwego owada. – Ale przecież
wcześniej pokój był otwarty i ona spokojnie sobie tam wchodziła, i nic się nie
stało, a ona była szczęśliwa. Więc nie rozumiem tego nagłego cyrku.
- Czasy się zmieniły. Pokój ma być zamknięty i
koniec kropka. Klucz będę miał ja, a gdy będziesz chciała tam posprzątać, to
masz przyjść do mnie, dam ci klucz, a po sprzątaniu wraca on do mnie,
zrozumiano?
- Żeby tylko pan tego później nie żałował! – kobieta
pomachała mi palcem przed nosem i mamrocząc coś do siebie, odeszła w stronę
kuchni.
- Co za kobieta… - mruknąłem i poszedłem w swoją
stronę.
Carolina
Aż
zachłysnęłam się powietrzem z niedowierzania. Zamknęli pokój mojej siostry na
trzy spusty, dla mojego „bezpieczeństwa”? Chyba wszystkim w tym domu siadło na
mózg…
Postanowiłam po tych wszystkich wrażeniach
przewietrzyć się, zabierając Rex’a na spacer, a przy okazji trochę pozwiedzać
dawno niewidziane miejsca. Ale żeby to było jasne – nie odpuszczę sprawy z tym
pokojem, nie ma mowy!
Zbiegłam na dół i bez zastanowienia popędziłam
do przedpokoju. W jednej z szuflad odszukałam smycz mojego psa. Potrząsnęłam
nią i zaklaskałam w dłonie, a już po chwili dało się słyszeć stukanie pazurów o
panele. Ślizgając się na podłodze, „psiak” wybiegł z kuchni i w pełnej
gotowości do spaceru stawił się tuż obok mojej nogi. Usiadł, wesoło merdając
ogonem i nadstawił swą szyję. Schyliwszy się, przypięłam granatową smycz do
obroży w tym samym kolorze i pogłaskałam psa po łepku. Nagle do przedpokoju
wkroczył mój ojciec.
- Wychodzisz gdzieś?
- Na spacer z Rex’em, jeśli nie masz nic
przeciwko.
Ojciec westchnął ciężko, jakby pozwalał mi
skoczyć z wysokiej góry prosto w przepaść.
- Niech ci będzie, ale uważaj na siebie. Nie
oddalaj się zbytnio i wróć na kolację. – jednym tchem wymienił wszystkie
warunki.
- Dobrze, tato. – zgodziłam się, zadowolona, że
chociaż pozwolił mi wyjść z domu samej. Na to uśmiechnął się i pocałował mnie w
głowę.
- Miłego spaceru. – zawołał, zamykając za mną
drzwi.
Nareszcie,
chwilowa wolność!, pomyślałam ruszając chodnikiem w kierunku
pobliskiego parku. Rex wesoło dreptał obok mego boku, obwąchując przy tym
wszystko co napotkał na swej drodze.
Zamyślona,
przesuwałam wzrokiem po zabudowaniach z obu stron ulicy. Nagle moją uwagę
przykuła cukiernia kilkadziesiąt metrów przede mną. No dobra…może nie sama
cukiernia, a raczej to co przed nią stało. Okey! Nie żadne coś, ale ktoś…Ehh,
już precyzuję. Pod ową cukiernią stał wysoki chłopak w białym T-shircie,
narzuconą na to rozpiętą koszulką w granatową kratkę oraz w ciemnych dżinsach i
czarnych trampkach. W sumie to nie wiem czemu aż tak przykuł moją uwagę.
Gdy chłopak
przeniósł na mnie wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, poczułam bolesne
szarpnięcie. Chciałam zacisnąć lewą dłoń na smyczy, ale ku mojemu przerażeniu
nie było jej tam. Dopiero teraz zauważyłam, że Rex wyrwał mi się, kiedy
skupiłam swoją uwagę na tamtym chłopaku i teraz zerwał się do szaleńczego
biegu.
- Rex, stój! – krzyknęłam i bez namysłu ruszyłam
w pogoń za nim. Błyskawicznie minęłam chłopaka nawet na niego nie spoglądając.
Pies nic sobie nie robił z moich nawoływań i postanowił wbiec na jezdnię, żeby
dostać się do parku po drugiej stronie ulicy. Oczywiście musiałam się wykazać
lekkomyślnością równą memu psu i wbiegłam za nim na ulicę, nie oglądając się na
nic.
- Uważaj! – usłyszałam za sobą czyjś krzyk, a
kątem oka zauważyłam pędzący w moją stronę samochód.
León
Zdziwiony obserwowałem jak dziewczyna wbiega za
psem na jezdnię. Gdy była mniej więcej w połowie drogi na drugą stronę, zza
zakrętu wyjechał rozpędzony samochód. Jednak ona tego nie zauważyła.
- Uważaj! – zawołałem i nie namyślając się
wiele, ruszyłem jej na pomoc. Wpadłem na jezdnię i popędziłem w kierunku
dziewczyny. Dobiegłem do niej, załapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą na
chodnik.
- Powinnaś bardziej uważać. – powiedziałem, gdy staliśmy
już bezpiecznie na chodniku. Teraz mogłem lepiej przyjrzeć się dziewczynie.
Wciąż szeroko otwarte oczy były brązowe, a w promieniach słońca przyjęły niemal
złoty kolor. Z długiego ciemnego
warkocza, wymykały się niesforne pojedyncze kosmyki. Dziewczyna była szczupła i
… niska. Inaczej mówiąc – drobna. Ale to
wszystko dodawało jej tylko uroku, a trzeba przyznać, że już i tak była ładna.
- Wszystko w porządku? – przerwałem wreszcie
niezręczną ciszę, która zapadła między nami.
- T-tak. Dzięki. Wybacz, okazałabym ci większą
wdzięczność i w ogóle… - przerwała, by zaczerpnąć tchu. - … ale najpierw muszę
złapać mojego psa, bo inaczej ojciec mnie zabije. – dokończyła i zaczęła się
rozglądać, najwidoczniej w poszukiwaniu swojego pupila.
Carolina
To
wszystko wydarzyło się tak szybko… Nawet nie spodziewałam się, że moim wybawcom
w tej sytuacji będzie chłopak, na którego uwagę zwróciłam wcześniej. Czy to coś
więcej niż zwykły przypadek? A niech to szlag, chyba zaczyna mi odbijać. I to
jeszcze bardziej niż zwykle.
W każdym
razie…ta sytuacja miała też swoje plusy. Plus numer jeden: mam okazję lepiej
przyjrzeć się memu wybawcy. A trzeba przyznać, było co podziwiać. Tylko, że
albo on był aż tak wysoki, albo ja byłam aż tak niska. Chociaż nie, tu nie ma
co się zastanawiać. Odpowiedź była jasna – to ja byłam niska, od zawsze. Co w
sumie i tak nie zmienia faktu, że chłopak był ode mnie wyższy spokojnie o ponad
głowę. Jego brązowe włosy były starannie ułożone, no może oprócz grzywki, która
opadająca na prawą stronę niemal wpadała mu w tej chwili do oka. Jednak było w
tym coś niezwykle słodkiego. Oczy chłopaka były… ciekawe. Coś jakby ciemna
zieleń wymieszana z brązem.
Plus
numer dwa – miałam okazję by z nim porozmawiać, czyli przeprowadzić w miarę
normalną konwersację z (jak na to wyglądało) moim rówieśnikiem. Jednak nie wiem
co mnie naszło. Stałam tak i po prostu się na niego gapiłam, jak ta ostatnia
idiotka. Oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy zadał mi pytanie.
- T-tak. Dzięki. Wybacz, okazałabym ci większą
wdzięczność i w ogóle… - musiałam przerwać, bo wciąż ciężko oddychałam po
gonitwie i przygodzie na ulicy, a w dodatku moje serce również chyba ogłupiało,
ponieważ tłukło się jak oszalałe. - …
ale najpierw muszę złapać mojego psa, bo inaczej ojciec mnie zabije. – wydusiłam
wreszcie i zaczęłam się rozglądać, szukając mojego psa wzrokiem. Nie wiem
czemu, ale wcale nie chciałam opuszczać jeszcze chłopaka. Niestety mus to mus…
Westchnęłam, dostrzegłszy Rex’a poszczekującego na ptaki, ganiając je przy tym
po parku.
- Wybacz, ale… - wskazałam głową w stronę parku.
- … muszę lecieć. – uśmiechnęłam się do chłopaka i przeklinając w duszy psa,
popędziłam w stronę, z której dochodziło jego szczekanie.
León
Nie wiem
czemu, po prostu nie miałem najmniejszego zamiaru rozstawać się jeszcze z
dziewczyną. W sumie była mi coś winna za uratowanie, no nie? Tak więc,
patrzyłem chwilę za oddalającą się dziewczyną, po czym sam skierowałem się do
parku, tyle, że z przeciwnej strony co ona. Postanowiłem pomóc jej jeszcze z
psem, może dzięki temu spędzimy ze sobą jeszcze chwilę.
Zauważyłem, że goni go właśnie alejką, kierując
się w stronę fontanny. Świetnie, idą, a raczej biegną, wprost na mnie, czyli
odetnę drogę jednocześnie psu, jak i jej. Pies nagle wskoczył na murek
otaczający fontannę, okrążył ją, po czym zatrzymał się przede mną. Uniosłem
brwi, gdy do niego podszedłem, a on wcale nie uciekł, tylko z jakby
wyczekiwaniem, przysiadł, merdając ogonem. Bez problemu, więc złapałem za
smycz, ciągnącą się po ziemi. Pies szczeknął, wywiesił różowy jęzor i pozwolił
zaprowadzić się do swej właścicielki.
- To chyba twoje. – uśmiechnąłem się, stając
przed nią. Na jej twarzy znów odmalowało się zdziwienie.
Carolina
Ponownie –
tego się nie spodziewałam. Chłopak z uśmiechem podał mi smycz Rex’a, a wtedy
nasze dłonie na chwilę się zetknęły. Oczywiście musiałam się wtedy zarumienić,
na co mój anioł stróż, zareagował jedynie jeszcze szerszym uśmiechem. No nie!
Gdy się tak uśmiechał, pojawiły mu się takie urocze dołeczki w policzkach.
Nigdy nie widziałam osoby z dołeczkami, a teraz widzę i wymiękam. Odchrząknęłam
i przykucnęłam obok psa.
- Rex, ty idioto! – zganiłam psa. – Nigdy więcej
mi tak nie uciekaj! – syknęłam, a on w odpowiedzi najzwyczajniej w świecie –
polizał mnie po twarzy. Chłopak oczywiście parsknął śmiechem, a ja warknęłam
pod nosem i otarłam twarz ze śliny, prostując się.
- Ehh… zostawię to bez komentarza. –
westchnęłam. Rex spokojnie usadowił się między mną, a chłopakiem, zerkając co
chwilę to na jedno to na drugie z nas. W pewnej chwili szturchnął nosem dłoń
chłopaka, a potem polizał ją. Teraz to ja się zaśmiałam.
- Lubi cię. – stwierdziłam. Zaczęłam właśnie
zastanawiać się, czy przypadkiem mój zbzikowany pies nie zrobił tego
wszystkiego specjalnie, gdy moje rozmyślania znów przerwał głos chłopaka.
- Czy mógłbym poznać imię osoby, która wisi mi
już dwie przysługi? – uśmiech nie znikał mu wciąż z twarzy.
- Tak, o ile ja mogę poznać imię mego wybawcy. –
również się uśmiechnęłam, mrużąc oczy.
- Dziewczyny mają pierwszeństwo.
- Och, prawdziwy dżentelmen mi się trafił.
Carolina.
- León. – czy mi się wydaje, czy on do mnie
właśnie mrugnął?
- Miło mi. – odpowiedziałam i teatralnie
podaliśmy sobie dłonie. Po chwili jednak oboje zgodnie parsknęliśmy śmiechem.
Oczywiście coś musiało przerwać tą jakże piękną chwilę. Usłyszałam dzwonek
mojego telefonu, więc szybko sięgnęłam do torebki po komórkę. Gdy już udało mi
się do niej dokopać, na ekranie wyświetlił się napis „TATA”. Westchnęłam
zrezygnowana i odebrałam.
- Halo?
- Gdzie
jesteś? Pamiętaj, z nikim obcym nie rozmawiaj. Wróć na kolację… - i tym
podobnymi pytaniami oraz pouczeniami zostałam zasypana. Przewróciłam oczami.
- Tak tato, żyję, jestem cała i zdrowa, i mam
się dobrze. Jestem w parku. Tak pamiętam żeby z nikim nie rozmawiać i tak,
pamiętam żeby wrócić na kolację.
León
Carolina rozmawiała tak przez
telefon dobre kilka minut. Wciąż powtarzając te same odpowiedzi, co chwilę
spoglądając na mnie przepraszającym wzrokiem. Gdy wreszcie zakończyła rozmowę,
wydała z siebie dźwięk irytacji, schowała telefon do torebki i cmoknęła na psa,
leżącego do tej pory między nami, na ziemi.
- Sorry, ale muszę już na serio wracać, jeśli
nie chcę by ojciec wezwał policję, ogłaszając moje zaginięcie, czy też
porwanie. – przewróciła przy tym oczami, chociaż jej głos brzmiał zupełnie
poważnie. Uniosłem pytająco brwi, ale ona tylko pokręciła głową.
- Nie pytaj. – powiedziała, wzdychając. – Więc…
do może zobaczenia? – zapytała. Mylę się, czy w jej głosie pobrzmiewała nuta
nadziei?
- Do oby zobaczenia. – uśmiechnąłem się do niej,
kładąc nacisk na słowo „oby”.
- Oby. – skinęła głową z uśmiechem, odwróciła
się, pociągnęła lekko za smycz, zmuszając psa do ruszenia się i ruszyła przed
siebie szybkim krokiem.
Odprowadziłem
ją wzrokiem, a gdy już zniknęła z pola mego widzenia, dopiero zauważyłem, że na
ziemi, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała, leżała teraz srebrna
bransoletka. Schyliłem się, by podnieść połyskującą w słońcu część biżuterii.
Był to srebrny łańcuszek z przywieszonym do niego srebrnym kluczykiem.
Uśmiechnąłem się do siebie pewien, że owa błyskotka należy do dziś poznanej
dziewczyny. Być może jeszcze kiedyś się spotkamy. A dzięki tej o to drobnostce
być może znów uda się nam porozmawiać i lepiej poznać. Wyprostowałem się,
uśmiechając do siebie. Mam nadzieję, że ten dzień nastąpi jak najszybciej.
Bardzo fajny rozdział i wogule blog też spaniały :D
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że ci się podoba ^^
Usuńsuper rozdział czekam na naxet
OdpowiedzUsuń